Spojrzałam na Harry'ego, którego postawa wyrażała niemy szok. Przez chwilę spanikowałam, myśląc, że dziecko wypadnie z jego ramion.
Twarz Narcyzy była przeraźliwie blada i choć wielkie cienie widniały na jej twarzy, to mimo wszystko jej cera jakby lśniła. Długie rzęsy były pokryte kryształkami lodu, a czerwone usta drżały lekko, gdy stawiała kolejne kroki wgłąb pomieszczenia.
— Dobrze wiesz, że nie mam na to żadnego wpływu — wyszeptała Andromeda, przyglądając się Narcyzie wyłupiastymi oczami.
Kobieta spojrzała na Kingsleya, który stał nieruchomo, nie wiedząc co ma zrobić.
Pomyślałam o Draco. Serce podskoczyło mi do gardła, poczułam ukłucie, które było bardzo nieprzyjemne.
Jej łzy, szklące się w oczach przyprawiały mnie o dreszcze. Nie wiedząc co robić, miałam ochotę wybiec z pomieszczenia. Tylko po co? Narcyza Malfoy nie zjawiła się tu dla mnie, nawet na mnie nie spojrzała. A jej syn? Czy miał z tym coś wspólnego?
— Nie powinna była pani tu przychodzić — stwierdził definitywnie Kingsley, którego cała ta sytuacja zdążyła wyprowadzić z równowagi. — Nie dzisiaj, nie tutaj.
— Nie bądź zbyt formalny — odpowiedziała chłodno.
— Wyjdzie pani z niczym, ponieważ to nie czas na rozmowę tego typu. — Jego ton głosu sugerował, że jest zbyt wielu świadków, aby mogli porozmawiać o sprawie, z którą przybyła matka Dracona.
— Myślę, że powinniśmy udać się do salonu — zaproponowała cicho pani Weasley, nie zwracając uwagi na fakt, że w tamtym momencie gościła u siebie nieprzyjaciela. Nawet nie sprawiała wrażenia, jakby chciała ją stamtąd odprawić. To się nazywa uprzejmość.
Ruszyłam bez zastanowienia. Nie mogłam patrzeć na tę kobietę, na jej oczy, pełne bólu, wiedząc, że jest naszym wrogiem. Wiedząc, że przyszła tam w niegodziwym celu, niemniej jednak wyglądała na zdruzgotaną, niemającą siły na wypowiedzenie pojedynczych słów. Oczy, na które dane było mi patrzeć, idealnie odwzorowywały spojrzenie jej syna — doskonale eksponujące piękno obojętności.
— O co w tym wszystkim chodzi? — zapytał z gniewem Harry. — Dlaczego ona tutaj przyszła?
— To są sprawy Ministerstwa! — Do pokoju wkroczył pan Weasley. — Kingsley popełnił błąd. Ta sprawa została za bardzo nagłośniona — powiedział nerwowym tonem, otwierając jedną z szuflad kredensu stojącego w kącie, następnie kolejną, grzebiąc w nich i wywalając stosy pergaminów na zakurzony dywan.
— Holender! — zaklął pan Weasley, kiedy opróżnił już wszystkie skrytki. — Gdzie ta przeklęta szkatuła!?
— Arturze! Nie powinieneś tego trzymać w domu! — stwierdziła z wyrzutem matka Rona. — Gdyby Ministerstwo się dowiedziało!
— Tak się składa Molly, że dostałem takie zlecenie od Ministerstwa — burknął. — Kingsley spodziewał się tutaj jej wizyty — westchnął, odnajdując papiery, których zdawało się również poszukiwał. W jego ręku dostrzegłam kilka rozpieczętowanych listów. — Dzieciaki, powinnyście już pójść na górę. Ta sprawa was nie dotyczy.
— Nie jesteśmy już dziećmi! — oburzył się Harry. — Chyba zapominacie z jakimi niby dziećmi rozmawiacie!
W tamtym momencie pomyślałam „czy aby na pewno?" Mieliśmy po kilkanaście lat, a wojna zmyła z nas oznaki dzieciństwa bardziej, niż mogliśmy się tego spodziewać. Gdzie nasze uśmiechy? Gdzie podziały się nasze uczucia? Wtedy powinniśmy cieszyć się swoją młodością, tym, że jeszcze wszystko przed nami, a tymczasem staliśmy się dorosłymi, dojrzałymi ludźmi z głowami pełnych zmartwień, okropnych, bolesnych i drastycznych wspomnień.
Przed oczami stanął mi kościsty, jedenastoletni Harry Potter z uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami. Chłopiec, nie mężczyzna, którego w tamtej chwili widziałam naprawdę. Rona, przez którego musiałam ocierać łzy, ponieważ mówił, że jestem przemądrzała i mnie wyśmiewał. Do czego zmierzam? Jak bardzo się zmieniliśmy na przestrzeni lat! Skąd ten chłód i dystans między nami? Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że to nie moja wina, ani nawet Dracona Malfoya, który również przeszedł niesamowitą metamorfozę. Swoje obserwacje przeanalizowałam dopiero długo po fakcie! Kim się stał? Z początku irytujący dzieciak, niedający spokoju nikomu, kto zalazł mu za skórę, następnie osoba z ciężarem, który zniszczył poczucie jego wartości, sposób myślenia i życie. Bo kto by pomyślał? Tchórzliwy Draco Malfoy, niesamowicie skoczna fretka mordercą? Poznając go, doszłam do wniosku, że zagubił po drodze cząstkę siebie. Przeszedł paraliż, nieodwracalny w skutkach. Stał się kimś zmarnowanym. Z kogoś złego, do zniszczonego.
____
— Lucjusz Malfoy jest w Azkabanie — odezwał się Harry, gdy już każdy z nas leżał w łóżku.
— Skąd ta myśl, Harry? — zapytałam zaskoczona jego przemyśleniami.
— Matka Malfoya nie przyszła tu po nic. Słyszeliście co powiedziała? „On jest niewinny" — zacytował. — Nie chodzi o Draco, a jeśli nie o niego, to o Lucjusza.
— Wszyscy Malfoyowie to śmiecie — burknął Ron, odwracając się na drugi bok, szeleszcząc kołdrą.
Nic nie odpowiedziałam, jakby urażona jego słowami.
Byłam zdruzgotana. Myślałam, że wszystko się ułoży, między mną, a Draco. Jego rodzina powoli traciła zainteresowanie ludzi po wojnie. Wtedy wszystko się zmieniło, odzyskali po raz kolejny etykietkę „tych złych", chociaż, czy można ich w ten sposób określić? Przecież nigdy nie byli tymi uczciwymi.
____
Spekulacje Harry'ego wyczerpały moją energię do wszystkiego. Na samą myśl o tym, że Draco mógłby znów mieć związek z intrygami jego ojca napawała mnie niewyobrażalnym strachem, który nie pozwalał na chociażby jeden uśmiech.
Stałam się szalona. Moje myśli błądziły wokół dziwnych rzeczy i nie mogłam tego kontrolować. Czekałam na coś, co mogło się nigdy nie wydarzyć, ale równie dobrze mogło odmienić życie. Czekałam na słowa z jego ust. Na to, że tęskni, na to że czekał i pamięta. O mnie. O nas. O tym, że musimy się w sobie zakochać.
Cały ten amok, w którym się znalazłam, odciął mnie od rzeczywistości, nigdy w życiu nie miałam takiego momentu, który przypominałby skok z wysokości, ponieważ decyzja o tym, czy chcę wkroczyć do jego życia, tym samym on do mego, była nieodwracalna i miałam przekonać się o tym już niedługo.
Wydawało mi się, że o życiu wiem już sporo. Przeżyłam tak dużo chwil. Tych szczęśliwych, jak i dręczących mnie do dziś. Wiele książek przetoczyło się przez moje dłonie, podręczników, poradników jak i innej literatury, która dodatkowo wypełniała mój umysł o rzeczy przydatnych do egzystencji, tak więc, myślałam, że wiem już wszystko co potrzeba. Myliłam się, ponieważ nigdzie nie znalazłam sposobu na to, jak zapominać o tym co złe. To przykre, że nikt nas tego nie uczy.
____
Siedząc na fotelu w pociągu, poczułam się jakby w nieważkości, myśli zniknęły, zamknęłam oczy, palce prawej ręki zacisnęłam na nadgarstku lewej, dźwięki przestały do mnie docierać. Gdy otworzyłam oczy, dostrzegłam jego twarz tuż nade mną. Draco Malfoy uśmiechał się tak pięknie, choć nigdy wcześniej nie pomyślałam, że jego uśmiech może wywoływać we mnie radość. Blond włosy połyskiwały na głowie Dracona. Piegi, którymi pokryte były jego policzki, tym razem zwracały na siebie moją uwagę. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, jego ręka wślizgnęła się w moje włosy, a jego twarz znalazła się jeszcze bliżej, usta początkowo delikatnie musnęły moje własne, aby przerodzić się w namiętny, acz subtelny pocałunek. Jego zapach unosił się w powietrzu, a ja nie wiedziałam co jest cudowniejsze - to, czy jego dotyk, dłonie, oplatające moją twarz. Chciałam spojrzeć na niego raz jeszcze. W końcu w ciągu najbliższych dni nie miałam na to okazji. Otworzyłam oczy, ale jego tam nie było. Zamiast sylwetki Malfoya, ujrzałam nad sobą Rona, który szarpał się se swoim kufrem, w rezultacie upadając na podłogę. To był sen. Namiętność zniknęła, pojawiło się rozczarowanie, a pocałunek nigdy nie istniał. Lecz nie to było najgorsze. Pytanie, kiedy go nareszcie zobaczę?
____
Wysiadając w pociągu, serce waliło mi jak oszalałe. Próbowałam przynajmniej udawać, że powrót nie jest dla mnie stresujący, a potrzeba wejścia jak najszybciej do zamku nie jest teraz moim priorytetem. Było mi niedobrze. W przedziale nikogo nie było, a kufer wciąż był umieszczony w półce nad siedzeniami. Ledwo utrzymując się na nogach, sięgnęłam po niego, lecz zachwiałam się i spadł cały na mnie. Pisnęłam z bólu, ale szybko odepchnęłam go na bok i wstałam, aby jak najszybciej opuścić przedział
— Harry?! — krzyknęłam, widząc w oddali sylwetkę przyjaciela. — Harry zaczekaj na mnie!
— Harry! Harry! — Tuż nieopodal usłyszałam szyderczy śmiech. — Nawet Potter już cię olewa? Ale jesteś żałosna — powiedziała Pansy Parkinson w towarzystwie przyjaciółek, Blaise'a Zabiniego, Teodora Notta i... Nie, nie było tam Malfoya.
Tak ucieszyłam się na dźwięk tego skrzeczącego głosu, z nadzieją, że zobaczę obok niej Draco. Gdy dostrzegłam, że nie ma go w ich towarzystwie, szczerze się przeraziłam. Pomyślałam „on tu nie wrócił". Do oczu napłynęły mi łzy i zupełnie lekceważąc jej słowa, które nawet w najmniejszym stopniu mnie nie obchodziły, spróbowałam ich wyminąć, a właściwie czarnoskórego przyjaciela Malfoya, ponieważ Parkinson i reszta zdążyli już dawno odejść, zanim całe zdarzenie dotarło do mojej świadomości.
— Wiesz gdzie on jest? — Poczułam na swoim ramieniu uścisk i gdy uniosłam wzrok do góry, przez załzawione oczy dostrzegłam ciemne tęczówki Zabiniego. Był tak samo zdezorientowany jak ja.
— Nie, nie wiem — odpowiedziałam sparaliżowanym głosem. Czułam się tak źle, kiedy mnie dotykał.
Kiedy tak patrzyłam na niego, doszłam do wniosku, że jego wyraz twarzy jest jeszcze bardziej poważny od Malfoya. Choć zwykle można go było zobaczyć w sytuacjach gdzie się śmiał, żartował, a nawet wygłupiał, tamtego dnia odkryłam, że to bardzo smutny człowiek. Było to na pierwszy rzut oka niedostrzegalne. Ten sam przypadek z Malfoyem, a nawet Parkinson. Problemy otaczały ich ze wszystkich stron, a ja nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić tak wielkiej liczby niepomyślności, w szczególności, że byli oni tak młodzi.
— Daj znać, jeśli się odezwie — mruknął, a wyraz twarzy wyrażał pogardę. Domyśliłam się, że udawał, aby nie wzbudzić podejrzeń. Nawet jeśli ktokolwiek by nas wtedy zobaczył, pomyślałby, że mnie obraża.
— Dam znać — odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie, wyrywając się z uścisku.
___
Wielka Sala nie zachwyciła mnie tamtego wieczoru swoim wyglądem. Wszystko było nie takie, jakie bym chciała, żeby było. Pomyśleć, że to tylko przez jeden element całej układanki w moim umyśle. Rozglądałam się na boki, w poszukiwaniu osoby, która się tam nie mogła pojawić od tak. Nie mogła przyjechać kolejnym pociągiem, bo takiego nie było.
— Hermiona? — zagadnął mnie Ron.
— Słucham? — warknęłam, nie podnosząc nawet wzorku, ponieważ nie miałam ochoty na rozmowę z Ronem.
— Powiesz mi i Harry'emu o czym rozmawiałaś z szanownym panem Śmierciożercą? — zapytał gniewnym tonem. — Widzieliśmy was, nie wymigasz się! Prawda, Harry? — zapytał, szukając poparcia.
— Wiesz o czym ty w ogóle mówisz Ron? — zagrzmiałam, podnosząc głowę do góry. — Przed tym jak mnie zaczął obrażać, Parkinson stwierdziła, że jestem żałosna. Wtedy on do niej dołączył i zaczął ze mnie kpić — skłamałam.
— Hermiona! On zrobił ci krzywdę! — Ginny odwróciła głowę w moją stronę tak szybko, że przez chwilę pomyślałam, że skręci sobie kark. Do ręki natychmiast wzięła wykrochmaloną serwetkę i przyłożyła mi do twarzy.
— O co chodzi? — Z przerażeniem wpatrywałam się w moich zdziwionych towarzyszy. Szybko przechwyciłam serwetkę z ręki Ginny i spojrzawszy na nią, dostrzegłam plamę krwi.
— Zabini? On ci to zrobił? — zapytał z powagą Harry.
— Nie wiem o co chodzi! — powtórzyłam zdenerwowana i szybko przetransmutowałam srebrny dzbanek w lusterko.
— Wiedziałem, że z tobą jest coś nie tak! — odezwał się szorstko Ron, ale w jego głosie czaiła się troska.
W odbiciu lustra na mojej twarzy zauważalna była szrama, ciągnąca się od kącika ust, aż po ucho, widząc to, autentycznie się przestraszyłam. Nie byłam jednak świadoma skąd wzięło się owe rozcięcie.
— Ja... nie mam pojęcia... — mruknęłam, nie będąc zdolna powiedzieć nic więcej.
Opuściłam lusterko, nie chcąc dłużej przyglądać się temu paskudztwu, poza tym strużka krwi zdążyła ścieknąć mi na szatę i byłam zmuszona przyłożyć do rany materiał. W tamtym momencie zobaczyłam niepokojące spojrzenia, które wymienili między sobą Ron i Harry.
— Już pamiętam — powiedziałam nagle, śmiejąc się głośno. — Kufer spadł na mnie gdy zdejmowałam go z półki. — Harry odetchnął i pokręcił głową z dezaprobatą, lecz po chwili na jego twarzy rozkwitł uśmiech oznaczający ulgę.
— Całe szczęście! — pisnęła Ginny, która również widocznie poczuła ulgę po tej wiadomości.
— Ściemniasz Hermiona — warknął Ron. — Spadł ci kufer, mhm... — prychnął — a ty nie poczułaś, że na twarzy masz taką ranę? Nie wiem... nie szczypało cię? Nie bolało? — zapytał, najwyraźniej szybko wymyślając pretekst, aby zrobić mi awanturę.
— Najwidoczniej? — burknęłam, tracąc powoli cierpliwość do Rona. Rozumiałam, że byłam sobie temu wszystkiemu sama winna, ale w tamtym momencie całą winę zrzucałam na jego nachalność. — Przestań mnie o wszystko obwiniać i mi pomóż! — Osoby, które dotychczas dziwnym trafem nie zwracały na nas uwagi, w końcu to zrobiły i z rozbawieniem, bądź też poirytowaniem wsłuchiwały się w naszą słowną potyczkę.
— W czym mam ci niby pomóc?! — odkrzyknął. — Cały czas nas ignorujesz! Nie rozmawiasz już nawet z Parvati i Ginny! Swoimi jedynymi koleżankami! Nie uważasz, że to trochę dziwne? Wymyślasz nieprawdziwe historie i w dodatku próbujesz wciskać nam te bujdy! — Ron był wściekły. Harry szarpał jego rękaw aby usiadł na miejsce, ale on tylko posyłał mu mordercze spojrzenia.
— Mnie w to nie mieszaj! — krzyknęła Parvati, która siedziała niedaleko nas.
Harry i Ginny nerwowo spoglądali w stronę stołu nauczycieli, którzy powoli tracili cierpliwość do występków Rona.
— Nie widzisz co robisz z naszą przyjaźnią Hermiono? — zapytał ściszonym tonem, a po chwili Harry ściągnął go siłą do pozycji siedzącej. — Chyba zapominasz ile dla nas znaczysz — mruknął, a ja nie miałam pojęcia co zrobić, ponieważ miał rację. Chciałam tylko stamtąd zniknąć.
— Przestań to powtarzać — odpowiedziałam smętnie, ale Ron zamilkł. W jego oczach czaiło się coś złowieszczego. Wiedziałam, że jeśli nie odejdę, znów wybuchnie, dlatego wstałam i starając się nie zwracać po raz kolejny uwagi wszystkich uczniów, opuściłam Wielką Salę.
Czułam się paskudnie, wiedziałam, że nie powinnam tak traktować moich najlepszych przyjaciół, ponieważ zwyczajnie na to nie zasługują. Chciałam, żeby wszystko było jak dawniej. Miałam dosyć tego, że ciągle byłam zła i rozdrażniona. Wszystkie skrywane emocje, które kumulowały się podczas wojny w moim sercu, nagle postanowiły się ulotnić w bardzo widowiskowy sposób.
Gdy tylko zamknęłam za sobą wrota, oparłam się o pierwszą lepszą ścianę i zaczęłam głośno szlochać. Mówiłam do siebie, jakbym była opętana. Miałam ochotę krzyczeć. Dłonie pobrudziły mi się krwią, a rana zaczęła boleśnie piec od słonych łez. Nie mogłam wrócić do salonu Gryfonów, nie znając hasła. Mimo tego postanowiłam wynieść się z miejsca, w którym bardzo prawdopodobne było spotkanie się z kimkolwiek innym. Ruszyłam więc przed siebie z nadzieją, że znajdę miejsce na odpoczynek. Wściekła na pogodę na zewnątrz, pomyślałam, że tylko na Wieży Astronomicznej mogę się ukryć przed wszystkimi. Dotarłam więc tam, uświadamiając sobie, że koniecznie powinnam udać się do skrzydła szpitalnego. Przeklinając w myślach swoją głupotę, podeszłam do barierki i spoglądnęłam na rozciągający się przez Błonia krajobraz. Była śnieżyca. Wszystko zasypane śniegiem wyglądało zarazem pięknie, jak i odpychająco, mrocznie, a patrząc na to wszystko czułam się osamotniona. Gdy odwróciłam się w stronę pomieszczenia, ujrzałam przed sobą czyjąś sylwetkę. Spoglądał na mnie z ponurą miną, choć w jego oczach widziałam tę radość, która z o wiele większą siłą rozchodziła się po moim ciele.
— Wreszcie wróciłaś — zaczął, a ja się skrzywiłam. Co miał na myśli? — Zdaję się, że nie można z ciebie spuszczać oka — mruknął, podchodząc bliżej. W ręku trzymał fiolkę z eliksirem i wyjąwszy z kieszeni materiałową chustkę, wylał na nią jej zawartość. — Powinno ci pomóc. — Podał mi do ręki lekarstwo, a ja przyłożyłam je do policzka. — Dlaczego nie odrywasz ode mnie wzroku? Wyglądam jakoś inaczej? — zapytał lekko prześmiewczym tonem.
— Po prostu dziwię się, że cię tu widzę — powiedziałam w końcu mogąc dojść do słowa, a potem przyszło mi na myśl, że Malfoy nie mógł wiedzieć o moim wypadku z kufrem. — Zaraz... skąd mogłeś wiedzieć, że coś mi się stało? — zapytałam, nabierając podejrzliwości.
— Masz rację, powinniśmy o tym porozmawiać — przyznał, jakby wiedząc, że zadam to pytanie. Przybliżył się do mnie jeszcze o krok, przez co moje serce zaczęło szybciej pracować. Widząc moją zniecierpliwioną minę dodał: — Nie chcę byś miała mnie za psychola, ale to wszystko jest bardzo skomplikowane. — Wziął głęboki wdech, a potem spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu z tego krzywy grymas.
— Nadal nie rozumiem...
— Chciałbym żebyś wiedziała o wszystkim, ale boję się. Boję się, że mnie nie zrozumiesz. — Podniósł rękę i pogładził mnie po policzku. — W czasie tych kilku dni, wszystko przemyślałem. Wiem jak mogę ci pomóc — powiedział.
— Ale o czym ty mówisz? — Sytuacja wciąż wydawała mi się niejasna. Akcja działa się tak szybko, jak w scenariuszu, który zdawało się sam zaplanował. — To tylko kufer. Kufer spadł na mnie jak zdejmowałam go z półki — wyjaśniłam.
— Nie — powiedział stanowczo. — Nie, to nie ma nic z tym wspólnego, a fakt, że coś ci się w tamtym momencie przydarzyło, to zwykły zbieg okoliczności — kontynuował zdenerwowanym głosem. — Wszystkie omdlenia, krew, rany i siniaki to nie wynik twojej niezręczności. — Wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby chciał żebym wszystko wyczytała z jego twarzy, niestety miał rację, sytuacja wymagała długich wyjaśnień. — To choroba cię tak wyniszcza — dodał ciszej, odwracając wzrok.
— Nie Draco, to stres i dekoncentracja, potknięcia — tłumaczyłam bardziej sobie niż jemu, mając nadzieję, że moje racje okażą się sensowne.
— Wiedziałem o tym od początku — wyznał, usiłując mnie przekonać. — Wiem, to może wydawać się okrutne, bo ci o tym nie powiedziałem, tylko próbowałem potajemnie podsuwać ci pod nos specyfiki, ale nie mogłem inaczej. — Potarł dłońmi twarz, ukazując swą pozycję. — Przepraszam za to, ale...
— Przestań — przerwałam mu. — Powiedz tylko co mi jest, jak to leczyć i czy to groźne — powiedziałam łagodnym głosem. — I... skąd o tym wszystkim wiedziałeś — dodałam, zastanawiając się, czy aby na pewno chcę znać odpowiedź na to pytanie. Bałam się, że to zbyt dziwne i może przedstawiać Malfoya w złym świetle, co dziś uważam za słuszne. Tak powinno się stać, po jego wyznaniach powinnam była się wściec i sprawić, żeby poniósł konsekwencje za swoje czyny.
— Ty jesteś już w trakcie leczenia. Tylko ciężko stwierdzić na jakim poziomie rozwinęła się ta dolegliwość... — powiedział, zastanawiając się nad tym.
— W takim razie udajmy się do Munga, a tam...
— Nie! — przerwał mi już zupełnie wytrącony z równowagi. — Nikt nie może się o tym dowiedzieć...
— Tam zrobią mi badania... — dokończyłam słabym głosem.
— To jest klątwa Granger! — jęknął. — Czarnomagiczna klątwa, której żaden Magomedyk nie wyleczy, rozumiesz?!
Nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się, jakbym całej tej sytuacji przyglądała się z boku. Nie docierały do mnie jego słowa, które były bardzo ważne. Wyznawał mi, że zostałam przeklęta i najwidoczniej miał z tym coś wspólnego.
— Nie wiesz kto mi to zrobił, prawda? — zapytałam łamiącym się głosem, chcąc uniknąć odpowiedzi na to dręczące pytanie.
— Wiem — wykrztusił po chwili ciszy. — I to jest w tym najgorsze, bo doskonale wiem kto był tego sprawcą. Nawet jakbym chciał, to nie powiedziałbym ci tego. Przynajmniej nie teraz... — oznajmił, widząc moją minę. — Wkrótce się dowiesz. — Wtedy odwrócił się, spojrzał jeszcze raz na rozcięty policzek i objął mnie swoimi ramionami, kładąc podbródek na czubku mojej głowy.
Mając go tak blisko siebie, pomyślałam o wszystkim, o co chciałam go wcześniej zapytać. Pytania i niewyjaśnione zagadki zniknęły. Pojawiły się brakujące elementy przedziwnej układanki złożonej z mojego losu. Nie chciałam pytać o nic, tylko trwać w tej chwili, aby nie dobiegła końca. Chciałam zatrzymać czas.