Motywuj!

Wyraź swoją opinie na temat bloga, czy też rozdziału. Niezależnie od tego, czy będzie to opinia negatywna, czy też pozytywna. Każdy komentarz pozostawiony tutaj, zostawia za sobą ślad będący motywacją do dalszego pisania. Jeżeli posiadasz swój blog, możesz podesłać link do niego wraz z komentarzem. Z chęcią przyjdę z wizytą i pozostawię opinię po sobie.

środa, 14 czerwca 2017

ROZDZIAŁ DWUNASTY - "Układanka"


Spojrzałam na Harry'ego, którego postawa wyrażała niemy szok. Przez chwilę spanikowałam, myśląc, że dziecko wypadnie z jego ramion. 
Twarz Narcyzy była przeraźliwie blada i choć wielkie cienie widniały na jej twarzy, to mimo wszystko jej cera jakby lśniła. Długie rzęsy były pokryte kryształkami lodu, a czerwone usta drżały lekko, gdy stawiała kolejne kroki wgłąb pomieszczenia. 
— Dobrze wiesz, że nie mam na to żadnego wpływu — wyszeptała Andromeda, przyglądając się Narcyzie wyłupiastymi oczami. 
Kobieta spojrzała na Kingsleya, który stał nieruchomo, nie wiedząc co ma zrobić.
Pomyślałam o Draco. Serce podskoczyło mi do gardła, poczułam ukłucie, które było bardzo nieprzyjemne.
Jej łzy, szklące się w oczach przyprawiały mnie o dreszcze. Nie wiedząc co robić, miałam ochotę wybiec z pomieszczenia. Tylko po co? Narcyza Malfoy nie zjawiła się tu dla mnie, nawet na mnie nie spojrzała. A jej syn? Czy miał z tym coś wspólnego?
— Nie powinna była pani tu przychodzić — stwierdził definitywnie Kingsley, którego cała ta sytuacja zdążyła wyprowadzić z równowagi. — Nie dzisiaj, nie tutaj.
— Nie bądź zbyt formalny — odpowiedziała chłodno.
— Wyjdzie pani z niczym, ponieważ to nie czas na rozmowę tego typu. — Jego ton głosu sugerował, że jest zbyt wielu świadków, aby mogli porozmawiać o sprawie, z którą przybyła matka Dracona. 
— Myślę, że powinniśmy udać się do salonu — zaproponowała cicho pani Weasley, nie zwracając uwagi na fakt, że w tamtym momencie gościła u siebie nieprzyjaciela. Nawet nie sprawiała wrażenia, jakby chciała ją stamtąd odprawić. To się nazywa uprzejmość. 
Ruszyłam bez zastanowienia. Nie mogłam patrzeć na tę kobietę, na jej oczy, pełne bólu, wiedząc, że jest naszym wrogiem. Wiedząc, że przyszła tam w niegodziwym celu, niemniej jednak wyglądała na zdruzgotaną, niemającą siły na wypowiedzenie pojedynczych słów. Oczy, na które dane było mi patrzeć, idealnie odwzorowywały spojrzenie jej syna — doskonale eksponujące piękno obojętności.
— O co w tym wszystkim chodzi? — zapytał z gniewem Harry. — Dlaczego ona tutaj przyszła? 
— To są sprawy Ministerstwa! — Do pokoju wkroczył pan Weasley. — Kingsley popełnił błąd. Ta sprawa została za bardzo nagłośniona — powiedział nerwowym tonem, otwierając jedną z szuflad kredensu stojącego w kącie, następnie kolejną, grzebiąc w nich i wywalając stosy pergaminów na zakurzony dywan. 
— Holender! — zaklął pan Weasley, kiedy opróżnił już wszystkie skrytki. — Gdzie ta przeklęta szkatuła!?
— Arturze! Nie powinieneś tego trzymać w domu! — stwierdziła z wyrzutem matka Rona. — Gdyby Ministerstwo się dowiedziało! 

— Tak się składa Molly, że dostałem takie zlecenie od Ministerstwa — burknął. — Kingsley spodziewał się tutaj jej wizyty — westchnął, odnajdując papiery, których zdawało się również poszukiwał. W jego ręku dostrzegłam kilka rozpieczętowanych listów. — Dzieciaki, powinnyście już pójść na górę. Ta sprawa was nie dotyczy. 
— Nie jesteśmy już dziećmi! — oburzył się Harry. — Chyba zapominacie z jakimi niby dziećmi rozmawiacie! 
W tamtym momencie pomyślałam „czy aby na pewno?" Mieliśmy po kilkanaście lat, a wojna zmyła z nas oznaki dzieciństwa bardziej, niż mogliśmy się tego spodziewać. Gdzie nasze uśmiechy? Gdzie podziały się nasze uczucia? Wtedy powinniśmy cieszyć się swoją młodością, tym, że jeszcze wszystko przed nami, a tymczasem staliśmy się dorosłymi, dojrzałymi ludźmi z głowami pełnych zmartwień, okropnych, bolesnych i drastycznych wspomnień. 
Przed oczami stanął mi kościsty, jedenastoletni Harry Potter z uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami. Chłopiec, nie mężczyzna, którego w tamtej chwili widziałam naprawdę. Rona, przez którego musiałam ocierać łzy, ponieważ mówił, że jestem przemądrzała i mnie wyśmiewał. Do czego zmierzam? Jak bardzo się zmieniliśmy na przestrzeni lat! Skąd ten chłód i dystans między nami? Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że to nie moja wina, ani nawet Dracona Malfoya, który również przeszedł niesamowitą metamorfozę. Swoje obserwacje przeanalizowałam dopiero długo po fakcie! Kim się stał? Z początku irytujący dzieciak, niedający spokoju nikomu, kto zalazł mu za skórę, następnie osoba z ciężarem, który zniszczył poczucie jego wartości, sposób myślenia i życie. Bo kto by pomyślał? Tchórzliwy Draco Malfoy, niesamowicie skoczna fretka mordercą? Poznając go, doszłam do wniosku, że zagubił po drodze cząstkę siebie. Przeszedł paraliż, nieodwracalny w skutkach. Stał się kimś zmarnowanym. Z kogoś złego, do zniszczonego. 
____
— Lucjusz Malfoy jest w Azkabanie — odezwał się Harry, gdy już każdy z nas leżał w łóżku. 
— Skąd ta myśl, Harry? — zapytałam zaskoczona jego przemyśleniami. 
— Matka Malfoya nie przyszła tu po nic. Słyszeliście co powiedziała? „On jest niewinny" — zacytował. — Nie chodzi o Draco, a jeśli nie o niego, to o Lucjusza. 
— Wszyscy Malfoyowie to śmiecie — burknął Ron, odwracając się na drugi bok, szeleszcząc kołdrą.
Nic nie odpowiedziałam, jakby urażona jego słowami. 
Byłam zdruzgotana. Myślałam, że wszystko się ułoży, między mną, a Draco. Jego rodzina powoli traciła zainteresowanie ludzi po wojnie. Wtedy wszystko się zmieniło, odzyskali po raz kolejny etykietkę „tych złych", chociaż, czy można ich w ten sposób określić? Przecież nigdy nie byli tymi uczciwymi.
____
Spekulacje Harry'ego wyczerpały moją energię do wszystkiego. Na samą myśl o tym, że Draco mógłby znów mieć związek z intrygami jego ojca napawała mnie niewyobrażalnym strachem, który nie pozwalał na chociażby jeden uśmiech. 
Stałam się szalona. Moje myśli błądziły wokół dziwnych rzeczy i nie mogłam tego kontrolować. Czekałam na coś, co mogło się nigdy nie wydarzyć, ale równie dobrze mogło odmienić życie. Czekałam na słowa z jego ust. Na to, że tęskni, na to że czekał i pamięta. O mnie. O nas. O tym, że musimy się w sobie zakochać.
Cały ten amok, w którym się znalazłam, odciął mnie od rzeczywistości, nigdy w życiu nie miałam takiego momentu, który przypominałby skok z wysokości, ponieważ decyzja o tym, czy chcę wkroczyć do jego życia, tym samym on do mego, była nieodwracalna i miałam przekonać się o tym już niedługo.
Wydawało mi się, że o życiu wiem już sporo. Przeżyłam tak dużo chwil. Tych szczęśliwych, jak i dręczących mnie do dziś. Wiele książek przetoczyło się przez moje dłonie, podręczników, poradników jak i innej literatury, która dodatkowo wypełniała mój umysł o rzeczy przydatnych do egzystencji, tak więc, myślałam, że wiem już wszystko co potrzeba. Myliłam się, ponieważ nigdzie nie znalazłam sposobu na to, jak zapominać o tym co złe. To przykre, że nikt nas tego nie uczy. 
____
Siedząc na fotelu w pociągu, poczułam się jakby w nieważkości, myśli zniknęły, zamknęłam oczy, palce prawej ręki zacisnęłam na nadgarstku lewej, dźwięki przestały do mnie docierać. Gdy otworzyłam oczy, dostrzegłam jego twarz tuż nade mną. Draco Malfoy uśmiechał się tak pięknie, choć nigdy wcześniej nie pomyślałam, że jego uśmiech może wywoływać we mnie radość. Blond włosy połyskiwały na głowie Dracona. Piegi, którymi pokryte były jego policzki, tym razem zwracały na siebie moją uwagę. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, jego ręka wślizgnęła się w moje włosy, a jego twarz znalazła się jeszcze bliżej, usta początkowo delikatnie musnęły moje własne, aby przerodzić się w namiętny, acz subtelny pocałunek. Jego zapach unosił się w powietrzu, a ja nie wiedziałam co jest cudowniejsze - to, czy jego dotyk, dłonie, oplatające moją twarz. Chciałam spojrzeć na niego raz jeszcze. W końcu w ciągu najbliższych dni nie miałam na to okazji. Otworzyłam oczy, ale jego tam nie było. Zamiast sylwetki Malfoya, ujrzałam nad sobą Rona, który szarpał się se swoim kufrem, w rezultacie upadając na podłogę. To był sen. Namiętność zniknęła, pojawiło się rozczarowanie, a pocałunek nigdy nie istniał. Lecz nie to było najgorsze. Pytanie, kiedy go nareszcie zobaczę?
____
Wysiadając w pociągu, serce waliło mi jak oszalałe. Próbowałam przynajmniej udawać, że powrót nie jest dla mnie stresujący, a potrzeba wejścia jak najszybciej do zamku nie jest teraz moim priorytetem. Było mi niedobrze. W przedziale nikogo nie było, a kufer wciąż był umieszczony w półce nad siedzeniami. Ledwo utrzymując się na nogach, sięgnęłam po niego, lecz zachwiałam się i spadł cały na mnie. Pisnęłam z bólu, ale szybko odepchnęłam go na bok i wstałam, aby jak najszybciej opuścić przedział
— Harry?! — krzyknęłam, widząc w oddali sylwetkę przyjaciela. — Harry zaczekaj na mnie! 
— Harry! Harry! — Tuż nieopodal usłyszałam szyderczy śmiech. — Nawet Potter już cię olewa? Ale jesteś żałosna — powiedziała Pansy Parkinson w towarzystwie przyjaciółek, Blaise'a Zabiniego, Teodora Notta i... Nie, nie było tam Malfoya. 
Tak ucieszyłam się na dźwięk tego skrzeczącego głosu, z nadzieją, że zobaczę obok niej Draco. Gdy dostrzegłam, że nie ma go w ich towarzystwie, szczerze się przeraziłam. Pomyślałam „on tu nie wrócił". Do oczu napłynęły mi łzy i zupełnie lekceważąc jej słowa, które nawet w najmniejszym stopniu mnie nie obchodziły, spróbowałam ich wyminąć, a właściwie czarnoskórego przyjaciela Malfoya, ponieważ Parkinson i reszta zdążyli już dawno odejść, zanim całe zdarzenie dotarło do mojej świadomości. 
— Wiesz gdzie on jest? — Poczułam na swoim ramieniu uścisk i gdy uniosłam wzrok do góry, przez załzawione oczy dostrzegłam ciemne tęczówki Zabiniego. Był tak samo zdezorientowany jak ja. 
— Nie, nie wiem — odpowiedziałam sparaliżowanym głosem. Czułam się tak źle, kiedy mnie dotykał. 
Kiedy tak patrzyłam na niego, doszłam do wniosku, że jego wyraz twarzy jest jeszcze bardziej poważny od Malfoya. Choć zwykle można go było zobaczyć w sytuacjach gdzie się śmiał, żartował, a nawet wygłupiał, tamtego dnia odkryłam, że to bardzo smutny człowiek. Było to na pierwszy rzut oka niedostrzegalne. Ten sam przypadek z Malfoyem, a nawet Parkinson. Problemy otaczały ich ze wszystkich stron, a ja nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić tak wielkiej liczby niepomyślności, w szczególności, że byli oni tak młodzi. 
— Daj znać, jeśli się odezwie — mruknął, a wyraz twarzy wyrażał pogardę. Domyśliłam się, że udawał, aby nie wzbudzić podejrzeń. Nawet jeśli ktokolwiek by nas wtedy zobaczył, pomyślałby, że mnie obraża. 
— Dam znać — odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie, wyrywając się z uścisku. 
___
Wielka Sala nie zachwyciła mnie tamtego wieczoru swoim wyglądem. Wszystko było nie takie, jakie bym chciała, żeby było. Pomyśleć, że to tylko przez jeden element całej układanki w moim umyśle. Rozglądałam się na boki, w poszukiwaniu osoby, która się tam nie mogła pojawić od tak. Nie mogła przyjechać kolejnym pociągiem, bo takiego nie było. 
— Hermiona? — zagadnął mnie Ron. 
— Słucham? — warknęłam, nie podnosząc nawet wzorku, ponieważ nie miałam ochoty na rozmowę z Ronem. 
— Powiesz mi i Harry'emu o czym rozmawiałaś z szanownym panem Śmierciożercą? — zapytał gniewnym tonem. — Widzieliśmy was, nie wymigasz się! Prawda, Harry? — zapytał, szukając poparcia. 
— Wiesz o czym ty w ogóle mówisz Ron? — zagrzmiałam, podnosząc głowę do góry. — Przed tym jak mnie zaczął obrażać, Parkinson stwierdziła, że jestem żałosna. Wtedy on do niej dołączył i zaczął ze mnie kpić — skłamałam.
— Hermiona! On zrobił ci krzywdę! — Ginny odwróciła głowę w moją stronę tak szybko, że przez chwilę pomyślałam, że skręci sobie kark. Do ręki natychmiast wzięła wykrochmaloną serwetkę i przyłożyła mi do twarzy.
— O co chodzi? — Z przerażeniem wpatrywałam się w moich zdziwionych towarzyszy. Szybko przechwyciłam serwetkę z ręki Ginny i spojrzawszy na nią, dostrzegłam plamę krwi.
— Zabini? On ci to zrobił? — zapytał z powagą Harry.

— Nie wiem o co chodzi! — powtórzyłam zdenerwowana i szybko przetransmutowałam srebrny dzbanek w lusterko. 
— Wiedziałem, że z tobą jest coś nie tak! — odezwał się szorstko Ron, ale w jego głosie czaiła się troska.
W odbiciu lustra na mojej twarzy zauważalna była szrama, ciągnąca się od kącika ust, aż po ucho, widząc to, autentycznie się przestraszyłam. Nie byłam jednak świadoma skąd wzięło się owe rozcięcie.

— Ja... nie mam pojęcia... — mruknęłam, nie będąc zdolna powiedzieć nic więcej. 
Opuściłam lusterko, nie chcąc dłużej przyglądać się temu paskudztwu, poza tym strużka krwi zdążyła ścieknąć mi na szatę i byłam zmuszona przyłożyć do rany materiał. W tamtym momencie zobaczyłam niepokojące spojrzenia, które wymienili między sobą Ron i Harry. 
— Już pamiętam — powiedziałam nagle, śmiejąc się głośno. — Kufer spadł na mnie gdy zdejmowałam go z półki. — Harry odetchnął i pokręcił głową z dezaprobatą, lecz po chwili na jego twarzy rozkwitł uśmiech oznaczający ulgę.
— Całe szczęście! — pisnęła Ginny, która również widocznie poczuła ulgę po tej wiadomości.
— Ściemniasz Hermiona — warknął Ron. — Spadł ci kufer, mhm... — prychnął — a ty nie poczułaś, że na twarzy masz taką ranę? Nie wiem... nie szczypało cię? Nie bolało? — zapytał, najwyraźniej szybko wymyślając pretekst, aby zrobić mi awanturę.
— Najwidoczniej? — burknęłam, tracąc powoli cierpliwość do Rona. Rozumiałam, że byłam sobie temu wszystkiemu sama winna, ale w tamtym momencie całą winę zrzucałam na jego nachalność. — Przestań mnie o wszystko obwiniać i mi pomóż! — Osoby, które dotychczas dziwnym trafem nie zwracały na nas uwagi, w końcu to zrobiły i z rozbawieniem, bądź też poirytowaniem wsłuchiwały się w naszą słowną potyczkę. 
— W czym mam ci niby pomóc?! — odkrzyknął. — Cały czas nas ignorujesz! Nie rozmawiasz już nawet z Parvati i Ginny! Swoimi jedynymi koleżankami! Nie uważasz, że to trochę dziwne? Wymyślasz nieprawdziwe historie i w dodatku próbujesz wciskać nam te bujdy! — Ron był wściekły. Harry szarpał jego rękaw aby usiadł na miejsce, ale on tylko posyłał mu mordercze spojrzenia. 
— Mnie w to nie mieszaj! — krzyknęła Parvati, która siedziała niedaleko nas. 
Harry i Ginny nerwowo spoglądali w stronę stołu nauczycieli, którzy powoli tracili cierpliwość do występków Rona. 
— Nie widzisz co robisz z naszą przyjaźnią Hermiono? — zapytał ściszonym tonem, a po chwili Harry ściągnął go siłą do pozycji siedzącej. — Chyba zapominasz ile dla nas znaczysz — mruknął, a ja nie miałam pojęcia co zrobić, ponieważ miał rację. Chciałam tylko stamtąd zniknąć. 
— Przestań to powtarzać — odpowiedziałam smętnie, ale Ron zamilkł. W jego oczach czaiło się coś złowieszczego. Wiedziałam, że jeśli nie odejdę, znów wybuchnie, dlatego wstałam i starając się nie zwracać po raz kolejny uwagi wszystkich uczniów, opuściłam Wielką Salę. 
Czułam się paskudnie, wiedziałam, że nie powinnam tak traktować moich najlepszych przyjaciół, ponieważ zwyczajnie na to nie zasługują. Chciałam, żeby wszystko było jak dawniej. Miałam dosyć tego, że ciągle byłam zła i rozdrażniona. Wszystkie skrywane emocje, które kumulowały się podczas wojny w moim sercu, nagle postanowiły się ulotnić w bardzo widowiskowy sposób. 
Gdy tylko zamknęłam za sobą wrota, oparłam się o pierwszą lepszą ścianę i zaczęłam głośno szlochać. Mówiłam do siebie, jakbym była opętana. Miałam ochotę krzyczeć. Dłonie pobrudziły mi się krwią, a rana zaczęła boleśnie piec od słonych łez. Nie mogłam wrócić do salonu Gryfonów, nie znając hasła. Mimo tego postanowiłam wynieść się z miejsca, w którym bardzo prawdopodobne było spotkanie się z kimkolwiek innym. Ruszyłam więc przed siebie z nadzieją, że znajdę miejsce na odpoczynek. Wściekła na pogodę na zewnątrz, pomyślałam, że tylko na Wieży Astronomicznej mogę się ukryć przed wszystkimi. Dotarłam więc tam, uświadamiając sobie, że koniecznie powinnam udać się do skrzydła szpitalnego. Przeklinając w myślach swoją głupotę, podeszłam do barierki i spoglądnęłam na rozciągający się przez Błonia krajobraz. Była śnieżyca. Wszystko zasypane śniegiem wyglądało zarazem pięknie, jak i odpychająco, mrocznie, a patrząc na to wszystko czułam się osamotniona. Gdy odwróciłam się w stronę pomieszczenia, ujrzałam przed sobą czyjąś sylwetkę. Spoglądał na mnie z ponurą miną, choć w jego oczach widziałam tę radość, która z o wiele większą siłą rozchodziła się po moim ciele. 
— Wreszcie wróciłaś — zaczął, a ja się skrzywiłam. Co miał na myśli? — Zdaję się, że nie można z ciebie spuszczać oka — mruknął, podchodząc bliżej. W ręku trzymał fiolkę z eliksirem i wyjąwszy z kieszeni materiałową chustkę, wylał na nią jej zawartość. — Powinno ci pomóc. — Podał mi do ręki lekarstwo, a ja przyłożyłam je do policzka. — Dlaczego nie odrywasz ode mnie wzroku? Wyglądam jakoś inaczej? — zapytał lekko prześmiewczym tonem.
— Po prostu dziwię się, że cię tu widzę — powiedziałam w końcu mogąc dojść do słowa, a potem przyszło mi na myśl, że Malfoy nie mógł wiedzieć o moim wypadku z kufrem. — Zaraz... skąd mogłeś wiedzieć, że coś mi się stało? — zapytałam, nabierając podejrzliwości. 
— Masz rację, powinniśmy o tym porozmawiać — przyznał, jakby wiedząc, że zadam to pytanie. Przybliżył się do mnie jeszcze o krok, przez co moje serce zaczęło szybciej pracować. Widząc moją zniecierpliwioną minę dodał: — Nie chcę byś miała mnie za psychola, ale to wszystko jest bardzo skomplikowane. — Wziął głęboki wdech, a potem spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu z tego krzywy grymas.
— Nadal nie rozumiem...

— Chciałbym żebyś wiedziała o wszystkim, ale boję się. Boję się, że mnie nie zrozumiesz. — Podniósł rękę i pogładził mnie po policzku. — W czasie tych kilku dni, wszystko przemyślałem. Wiem jak mogę ci pomóc — powiedział.
— Ale o czym ty mówisz? — Sytuacja wciąż wydawała mi się niejasna. Akcja działa się tak szybko, jak w scenariuszu, który zdawało się sam zaplanował. — To tylko kufer. Kufer spadł na mnie jak zdejmowałam go z półki — wyjaśniłam. 
— Nie — powiedział stanowczo. — Nie, to nie ma nic z tym wspólnego, a fakt, że coś ci się w tamtym momencie przydarzyło, to zwykły zbieg okoliczności — kontynuował zdenerwowanym głosem. — Wszystkie omdlenia, krew, rany i siniaki to nie wynik twojej niezręczności. — Wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby chciał żebym wszystko wyczytała z jego twarzy, niestety miał rację, sytuacja wymagała długich wyjaśnień. — To choroba cię tak wyniszcza — dodał ciszej, odwracając wzrok. 
— Nie Draco, to stres i dekoncentracja, potknięcia — tłumaczyłam bardziej sobie niż jemu, mając nadzieję, że moje racje okażą się sensowne. 
— Wiedziałem o tym od początku — wyznał, usiłując mnie przekonać. — Wiem, to może wydawać się okrutne, bo ci o tym nie powiedziałem, tylko próbowałem potajemnie podsuwać ci pod nos specyfiki, ale nie mogłem inaczej. — Potarł dłońmi twarz, ukazując swą pozycję. — Przepraszam za to, ale...
— Przestań — przerwałam mu. — Powiedz tylko co mi jest, jak to leczyć i czy to groźne — powiedziałam łagodnym głosem. — I... skąd o tym wszystkim wiedziałeś — dodałam, zastanawiając się, czy aby na pewno chcę znać odpowiedź na to pytanie. Bałam się, że to zbyt dziwne i może przedstawiać Malfoya w złym świetle, co dziś uważam za słuszne. Tak powinno się stać, po jego wyznaniach powinnam była się wściec i sprawić, żeby poniósł konsekwencje za swoje czyny. 
— Ty jesteś już w trakcie leczenia. Tylko ciężko stwierdzić na jakim poziomie rozwinęła się ta dolegliwość... — powiedział, zastanawiając się nad tym. 
— W takim razie udajmy się do Munga, a tam...
— Nie! — przerwał mi już zupełnie wytrącony z równowagi. — Nikt nie może się o tym dowiedzieć...
— Tam zrobią mi badania... — dokończyłam słabym głosem. 
— To jest klątwa Granger! — jęknął. — Czarnomagiczna klątwa, której żaden Magomedyk nie wyleczy, rozumiesz?! 
Nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się, jakbym całej tej sytuacji przyglądała się z boku. Nie docierały do mnie jego słowa, które były bardzo ważne. Wyznawał mi, że zostałam przeklęta i najwidoczniej miał z tym coś wspólnego. 
— Nie wiesz kto mi to zrobił, prawda? — zapytałam łamiącym się głosem, chcąc uniknąć odpowiedzi na to dręczące pytanie.
— Wiem — wykrztusił po chwili ciszy. — I to jest w tym najgorsze, bo doskonale wiem kto był tego sprawcą. Nawet jakbym chciał, to nie powiedziałbym ci tego. Przynajmniej nie teraz... — oznajmił, widząc moją minę. — Wkrótce się dowiesz. — Wtedy odwrócił się, spojrzał jeszcze raz na rozcięty policzek i objął mnie swoimi ramionami, kładąc podbródek na czubku mojej głowy. 
Mając go tak blisko siebie, pomyślałam o wszystkim, o co chciałam go wcześniej zapytać. Pytania i niewyjaśnione zagadki zniknęły. Pojawiły się brakujące elementy przedziwnej układanki złożonej z mojego losu. Nie chciałam pytać o nic, tylko trwać w tej chwili, aby nie dobiegła końca. Chciałam zatrzymać czas.

niedziela, 8 stycznia 2017

ROZDZIAŁ JEDENASTY - "Niewinny"

Witam wszystkich w nowym roku!
Rozdział miał pojawić się wcześniej, ale ja jestem chyba jakaś nienormalna i nie mogłam poradzić sobie z nauką. Na szczęście niedługo ferie, bo za kilka dni, także sobie odpoczniemy, przynajmniej ci z Łódzkiego, hehe. 

Życzę miłej lekturki i liczę na szczere opinie! 
Nilkrokusy

Ps. zapraszam wszystkich serdecznie na mojego WATTPADA, gdzie również jest możliwość czytania mojego opowiadania.

________

Wielka Sala wypełniona była tłumem rozkojarzonych uczniów, którzy już niedługo mieli pożegnać się ze swoimi przyjaciółmi i odjechać do domu na ferie świąteczne.
Dziwne uczucie rzucało się po moim ciele, gdy pomyślałam sobie, że nie będzie mi dane zobaczyć przez ten czas jego blond włosów i niebieskich oczu, które w tamtym momencie były zwrócone ku mnie. Nie potrafiłam ukryć przed samą sobą, że wyszukiwałam ich w tłumie od pewnego czasu każdego dnia. Choć minę miał jak zwykle ponurą, a policzki zapadnięte, dostrzegłam w jego tęczówkach coś, czego dzisiaj już u niego nie widuję. Radość. Ja również od razu się rozpromieniłam, przypominając sobie wieczór, kiedy mogłam poznać smak jego ust. Było to niewątpliwie jedno z nieprawdopodobnych zdarzeń, jakie mogło mnie spotkać w życiu. Wywołujące we mnie euforię szczęścia, ale zarazem ból, ponieważ odsunięcie się od niego było jak uderzenie pięścią w twarz. Potem odszedł jak księżyc, utrudniając mi przyjęcie do wiadomości tego, co się między nami wydarzyło.
— Ciekahle cy papa sciogne ninisteltwo do nash nas świeta — wybełkotał Ron, wpychając do buzi kolejną porcję jedzenia.
Nastała cisza, po której wiadome było, że Harry również nie zrozumiał, co Ron właściwie powiedział.
— Ciekawe, czy tata ściągnie Ministerstwo do nas na święta — powtórzył, a wtedy z naszych ust potoczyło się tępe „aaaa".
— A z jakiej okazji Ministerstwo miałoby spędzać święta w Norze? — zapytałam, zaintrygowana niepokojem Rona.
— No bo wiesz, tata wreszcie dostał awans, a z Kingsleyem się przez Zakon trochę zakolegowali — odpowiedział, nie wyglądając na zadowolonego tym faktem.
— I tylko dlatego twoi rodzice będą ich ściągać do Nory? — zdziwił się Harry. — Przecież i tak jest tam za dużo osób.
— No wiem, ale mama się upiera... Wiesz, jaka jest — burknął, wzruszając ramionami. — To samo Percy. W końcu przyjedzie i znowu będziemy musieli udawać, że nic się nie stało.
— Percy przeprosił — powiedziałam stanowczo, dając Ronowi do zrozumienia, że ten temat należy jak najszybciej zakończyć.
— I tak po prostu mu wybaczyłaś? — prychnął Ron. — Ja nadal uważam, że jest nadęty. Poza tym nie chcę nawet sobie wyobrażać, jak będzie się zachowywał w towarzystwie Kingsleya, dla którego pracuje.
— Ron... Dobrze wiesz, o co mi chodzi — zaczęłam łagodnie.
— A właśnie, że nie! — przerwał mi podniesionym głosem. — Zawsze musisz mieć zupełnie inne zdanie na czyjś temat niż ja i Harry! W dodatku coś ukrywasz, a my nigdy się nie dowiemy, bo to coś bardzo tajnego tak?
Poczułam się, jakby Ron chlusnął mi napojem, który teraz trzymał w dłoni, w twarz. Ron znany był ze słabych nerwów, ale ostatnio, rzadko kiedy dał się ponieść emocjom z tak błahego powodu.
— Ron! — warknęłam ostrzegawczym tonem. — Przestań się tak zachowywać!
— Niby jak? — prychnął. — Myślisz, że nic nie zauważyliśmy? Co ty właściwie cały czas robisz, po co wykradasz się wieczorami z salonu, co? — Spojrzał na mnie tak mściwym wzrokiem, że przez chwilę zastanawiałam się, czy przede mną siedzi autentyczny i prawdziwy Ronald Weasley.
— Mówisz tak, jakbym codziennie znikała — powiedziałam. — Mam prawo... — Ale nie dane było mi dokończyć zdanie, ponieważ Ron po raz kolejny prychnął i podniósł się ze swojego miejsca, po czym odszedł.
Harry patrzył to na mnie, to na Rona i zastanawiał się, jak stosownie przemówić mi do rozsądku, abym w końcu wyznała im prawdę o sobie. Tylko nie jestem pewna, czy ucieszyłby się z faktu, że jestem z nimi szczera, ponieważ przyjaźń z Draco Malfoyem, w szczególności będąc Hermioną Granger, nie była na porządku dziennym, stąd moja tajemniczość.
— Harry, nie chcę, byście traktowali mnie jak kłamcę — wyszeptałam z żalem. — Nie zasługuję na to.
— Wiem — odparł. — Jak będziesz miała w końcu ochotę się tym z nami podzielić, to... to po prostu powiedz. — Potem poszedł w ślady Rona i w duchu musiałam sobie przyznać, że samotność nie była czymś, czego wtedy potrzebowałam.
____
Razem z Parvati potoczyłyśmy się ciężkim krokiem w stronę powozów, obok których stała grupa Ślizgonów, ryczących ze śmiechu. Spojrzałam na nich z politowaniem i przyśpieszyłam, mijając Dracona i Pansy, oddalonych nieco od Zabiniego, Notta i reszty swoich przyjaciół. Wtedy poczułam, jak coś dziwnego, coś nierzeczywistego, uderzyło w moje serce. Wbijało się jak ostrze, boleśnie, rozrywało czerwoną gulę w mojej klatce piersiowej.
Oderwałam wzrok od czarnowłosej dziewczyny, trzymającej Malfoya za ramię, by w następnej chwili spojrzeć na chłopaka, który za każdym razem, gdy mnie widział, sztywniał i przyglądał mi się podejrzanie. Zupełnie jakbym miała mu coś zrobić.
— Patrz Pansy! — krzyknęła dziewczęcym głosem Dafne Greengrass, celując we mnie palcem. — Patrz, jak Granger się gapi! — zakpiła, a wszyscy oprócz Malfoya i Zabiniego spojrzeli natychmiastowo na mnie.
Obydwoje popatrzyli sobie w oczy, a wyglądali na niemal przerażonych. Z ust Dracona potoczyło się bezgłośne słowo, które wydaję mi się, zabrzmiało jak „eliksir". Blaise kiwnął głową, złapał za swoją skórzaną torbę i wsiadł do powozu. Zaraz za nim jego przyjaciel, zawoławszy Pansy, która nie zdążyła powiedzieć o mnie niczego złego, objął ją i zniknął mi z oczu. Całe szczęście.
____
Choć było to płytkie, cały czas myślałam o relacjach pewnych Ślizgonów. Czy są bliskie, co robią, gdy nikt nie patrzy, co do siebie czują, czy dotykają się w t e n sposób i przede wszystkim, czy on patrzy na nią tym samym wzrokiem, co na mnie? Byłam ciekawa, czy ona też widzi w jego oczach to coś, nieokreślonego, magnetycznego, przyciągającego, fascynującego jak nic innego.
Głupota, która ogarnęła moje ciało, w duchu krzyczała „Nie! Przecież niedawno całował ciebie! Nie Parkinson! Ona jest za głupia!" Choć była to prawda, to wcale nie przekonało mnie do jego intencji.
Starałam się ignorować fakt, że Pansy trzymała go za rękę i popychając wszystkich dookoła, weszłam do pociągu. Byłam jedną z pierwszych, która tam weszła, a więc wybór był nieograniczony. Z niewiadomych przyczyn, ruszyłam na prawie sam koniec, zaledwie jeden przedział dalej, od tego, który zwykle zajmowali Ślizgoni.
Mój humor zmienił się w jego totalny brak, gdy za oknem dostrzegłam Zabiniego, robiącego idiotyczne i żałosne miny w stronę swoich przyjaciół. W trakcie przemyśleń, jak bardzo infantylny był ten chłopak, zupełnie zapomniałam o Parvati, która musiała mnie szukać, bo kto by się spodziewał, że usiądę akurat t u t a j. Wyszłam więc na korytarz i widząc tłum zmierzający ku mnie, zaczęłam wypatrywać znajomych mi twarzy. Po chwili poczułam na swoich plecach zimną dłoń. Pierwszą myślą, jaka nawiedziła mą głowę, był Malfoy. Odwróciłam się natychmiast i dostrzegłam twarz Rona, czyli nie tę, której się spodziewałam.
— Och, Ron, to ty — zauważyłam, czerwieniąc się lekko.
— A kogo niby się spodziewałaś? — zapytał, a ja wolałam uniknąć odpowiedzi na to pytanie, wiedząc, że nie byłaby ona dla Rona zbyt radosna.
— Gdzie jest Harry? — Postanowiłam zmienić temat.
— Tam, gdzie zawsze — odpowiedział, przyglądając mi się uważnie. — Dlaczego usiadłaś tutaj? — Wskazał głową na drzwi do przedziału, a śnieg z jego czapki upadł na ziemię. — Przecież nigdy tu nie siadamy.
— Ja... eee... myślałam, że po naszej sprzeczce, tej w Wielkiej Sali, nie macie ochoty na moje towarzystwo — przyznałam.
— Daj spokój, zaraz ci wszystko wytłumaczymy. — Machnął ręką i pociągnął mnie za rękę.
— Zaczekaj! Muszę zabrać swój bagaż. — Wyrwałam się z jego uścisku, uśmiechając się głupkowato, ale Ron tylko kiwnął głową i powiedział:
— Czekamy na ciebie.
Gdy tylko odszedł, otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do środka. Podniosłam się na palcach, aby zabrać swój kufer z górnej półki i zebrałam pozostawione na siedzeniu książki oraz torebkę. Nim jednak doczłapałam się do miejsca, do którego zmierzałam, natknęłam się po drodze na grupę, której w tamtym momencie nie miałam najmniejszej ochoty widzieć.
— Co tu robisz Granger? — pisnęła Pansy Parkinson z szyderczym uśmieszkiem. — Zabieraj swoje śmieci i wynoś się — powiedziała, a część Ślizgonów ryknęła śmiechem.
— Coś jeszcze? Chyba nie myślałaś, że chciałam usiąść tak blisko ciebie i twoich... — rozejrzałam się dookoła, wskazując głową na jej kompanów, zatrzymując wzrok na szarych oczach Malfoya — przyjaciół... — dokończyłam słabym głosem, czując powoli zażenowanie.
— To po co tu przyszłaś, głupia — prychnęła i ruszyła dalej, pamiętając, aby nadepnąć mi boleśnie na stopę.
Zaraz za nią podążył Malfoy, który wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem, a ja uświadomiłam sobie, że jako jedyny domyśla się celu mojego przyjścia tutaj. Był nim on sam. To takie żenujące, wiedząc, że osoba, która powoli zaczyna cię fascynować, dowiaduje się o tym szybciej od ciebie.
Wyminęłam go prędko, starając się pozbyć z nozdrzy zapachu jego skóry, który zalatywał największym błędem, jaki mogłabym popełnić w życiu.
____
— Chcieliśmy cię przeprosić. — Ron westchnął, a Harry energicznie potrząsnął głową. — Ginny przemówiła nam do rozumu, że nie powinniśmy psuć atmosfery w Święta — powiedział, a kamień wcale nie spadł mi z serca, bo wiedziałam, że to tylko i wyłącznie załuga jego siostry.
— Dzięki Ginny. — Uśmiechnęłam się do niej blado, a następnie spojrzałam na Rona i Harry'ego. — Czekoladowej żaby? — Wyjęłam z torebki trzy opakowania słodkości, a widząc błagalny wzrok Rona, rzuciłam jedno w jego stronę.
Kusiło mnie, aby wyznać im, że powoli zakochuję się w Draconie Malfoyu, ale nie miałam na to odwagi. Zastanawiało mnie, co wymaga większej siły. Udźwignięcie kłamstwa, czy może prawdy? Kłamstwo stanowiło ostatnią deskę ratunku, przez nie, byłam skłonna uwierzyć, że to tylko zabawa, młodzieńcze wygłupy i hormony, które od niedawna zaczęły we mnie buzować.
Gdybyście się jednak nad tym zastanawiali, odpowiem wam, że walizka wypełniona kłamstwem, jest dwukrotnie, a nawet trzykrotnie cięższa.
— Zauważyliście, że Malfoy i ta Parkinson ostatnio bardzo się do siebie zbliżyli? — zapytała Ginny, a moim ciałem wstrząsnęła dzika złość. Albo raczej zazdrość? — Ciągle trzymają się za ręce.
— Nie przesadzaj, nie aż tak często. Poza tym to raczej ona go trzyma, a nie on ją — mruknęłam, zastanawiając się, czy próbuję przekonać Ginny, czy samą siebie.
— Przecież ona od dawna biega za tym wypłoszem! — Zirytował się Ron. — Na balu też byli razem, a on ją kompletnie ignorował i zagadywał dziewczyny z Beauxbatons.
— Ron ma rację — przyznał Harry. — Malfoy to dupek i koniec.
— Przecież ona wcale nie jest lepsza — zaperzyłam się. — Nie ma w ogóle oleju w głowie, wcale się nie dziwię, że Malfoy jej nie chce — powiedziałam, zakładając kosmyk włosów za ucho i spoglądając na widok za oknem.
— Czyli twierdzisz, że nie zasługuje na Malfoya? — zakpił Ron. — Obydwoje są podłymi wężami — warknął. — Możemy porozmawiać o czymś innym? Okropnie mnie oni denerwują.
— Z wielką chęcią — powiedziałam, obserwując drzewa zlewające się w jedną plamę.
Pomyślałam, że może wreszcie czas na współczucie. Może powinnam zacząć nad sobą ubolewać, wtedy poczuję się lepiej. Jak ofiara. Zapomniałam tylko o jednej, bardzo kluczowej sprawie. Nie miałam nic przeciwko jego towarzystwu, ba! Ja go prowokowałam. Bo niby po co polazłam na ten przeklęty koniec pociągu? To oczywiste, że miałam na celu spotkanie jego. A co czułam, jak go spotykałam? Kurde, czułam, że jest wart tego ryzyka. Miałam się wspaniale! Po czasie uświadomiłam sobie, że miłość, zrodzona z nienawiści, jest o wiele bardziej żywa. Dlaczego? Myślę, że uczucie, które towarzyszyło mi przez ten cały czas, było wyjątkowe. Niepowtarzalne. Przypominało mi zamek, zbudowany na lodzie. Ta miłość, była lepsza, niż sądziłam. Ta miłość, była dla mnie jedyna.
____
— Spotkamy się w Norze! — krzyknął Harry, oddalając się ode mnie.
— Masz przyjechać! — zawołał Ron i razem z Harrym odeszli w stronę reszty rodziny Weasleyów.
Energicznym krokiem ruszyłam ku swoim rodzicom, którzy uśmiechali się promiennie, a mama, rozkładając szeroko ręce, truchtem do mnie przybiegła. Wtuliłam się w nią i zaśmiałam, kiedy zaczęła mną kołysać, a jej kasztanowe loki łaskotały moje policzki.
— Tak się stęskniliśmy! — pisnęła, gdy wyswobodziłam się z jej uścisku.
— To prawda — powiedział tata, obejmując mnie ramieniem. — Gdzie twoja walizka? Ach, tutaj! — Chwycił mój kufer w dłoń i udał, że jest bardzo ciężka, przez co mimowolnie zachichotałam.
— Gdzie jest Krzywołapek? — zapytała mama, rozglądając się dookoła.
— Krzywołap nie żyje — odparłam, dziwiąc się, że o tym zapomniała.
— Nie żyje... — powtórzyła. — Och skarbie, tak mi przykro. — Westchnęła, a ja uśmiechnęłam się blado.
— Chodźmy już, jest strasznie zimno. — Tata postanowił zmienić ten nieco ciężki temat i w zasadzie byłam mu za to wdzięczna.
Nie zostawiając za sobą dobrego humoru, z uśmiechem dotarłam do samochodu, który w tamtym momencie sprawiał wrażenie raju. Ciepłego raju. Śnieg sypał tak mocno, że ciężko było się nim nie zadławić, a lód, który trzaskał pod stopami, w mojej wyobraźni po cichu syczał „no już, wywróć się!".
Gdy odjeżdżaliśmy, a dworzec King's Cross powoli znikał mi z oczu, pomyślałam, że chciałabym, aby to właśnie Draco Malfoy siedział tuż obok mnie.
____
Stałam przed dużym lustrem oprawionym drewnianą ramą i dłonią wygładzałam materiał szarej sukienki, opinającej się na mojej talii. Była przeciętna, ale i tak uważałam, że wyglądałam w niej nadzwyczaj ładnie. Włosy miałam rozpuszczone, a loki starannie ułożone tak, aby choć w małym stopniu zasłaniały moją twarz, która ostatnimi czasy była pozbawiona wyrazu. Białe zęby odznaczały się na tle kamiennego koloru mojego skóry.
Podczas gdy wciągałam rajstopy na swoje kościste nogi, drzwi do pokoju się otworzyły, a za nimi ujrzałam wychylającą się spoza nich mamę.
— Przeszkadzam? — zapytała, uchylając je szerzej.
— Ależ nie, wejdź — odpowiedziałam, wstając z łóżka.
— Goście już są — oznajmiła, przyglądając mi się uważnie. — Wyglądasz prześlicznie. — Uśmiechnęła się czule.
— Dzięki mamo — rzuciłam i podeszłam do szafy, aby wygrzebać z niej pudełko z butami.
Mama wyglądała na spiętą. Mimo jej uśmiechu i przyjaznego nastawienia, oczy miała zmartwione i dziwnie nieobecne. Chyba zrozumiała, że podejrzewam cel jej wizyty, ale próbowałam zwrócić jej uwagę ku czemuś innemu.
— A więc jutro wybieracie się do cioci Anne? — zapytałam jakby od niechcenia.
— Tak, na kolację — powiedziała spokojnie. — Ale nie o tym chciałam z tobą mówić. — Usiadła na łóżku i poprawiła koka na swojej głowie, po czym podniosła wzrok na mnie. — Rozmawiałam o tym z tatą i oboje mamy wrażenie, że coś z tobą nie tak. Powiedz kochanie, czy dobrze się czujesz? — zapytała z niepokojem.
— Oczywiście — skłamałam, uśmiechając się sztucznie.
— Strasznie schudłaś — powiedziała, a jej spojrzenie oplotło mojego wystające kości policzkowe.
— To wina stresu. No wiesz, dużo nauki, niedługo mamy Owutemy — powiedziałam, zajmując miejsce obok niej.
Do dziś uważam, że postąpiłam słusznie. Powiedzenie jej prawdy mogłoby narobić za wiele zamieszania i niepotrzebnej troski, która była mi wtedy zbędna. Poza tym, co moja matka, która kompletnie nie zna się na magii, poradziłaby na samo otwierające się rany, zawroty głowy, boleśniejsze od uderzenia cegłą w brzuch i podarte sumienie? No właśnie, nic nie mogła zrobić.
— Cała ty — zaśmiała się. — Jesteśmy z tatą tacy dumni, że mamy taką córkę. — To powiedziawszy, przytuliła mnie mocno i pogładziła po karku.
— Mamo — powiedziałam, gdy nie chciała puścić mojego ciała. — Kolacja czeka.
____
Następnego dnia, tuż przed godziną dwudziestą, znalazłam się na podwórku państwa Weasleyów. Śnieg, jak poprzedniego dnia, dosłownie bombardował moją twarz zimnymi płatkami, przez co czułam się, jakbym miała na sobie lodową maskę. Policzki piekły mnie z zimna, a dłonie błagały o ogrzanie. Czapka co jakiś czas spadała mi z głowy, gdy pędziłam ścieżką prowadzącą do drzwi. Nacisnęłam klamkę, ale były zamknięte. Zapukałam mocno metalową kołatką, która przymarzła mi do dłoni, choć wątpiłam, aby ktokolwiek usłyszał moje wołanie wśród świstów lodowatego powietrza. Szybko więc ruszyłam na tyły domu, gdzie ogromny, niegdyś barwny ogród, pokryty był grubą warstwą śniegu. Wbiegłam po schodach i z ulgą wślizgnęłam się do środka.
— Chyba śnisz, Arturze! — Z salonu dobiegał głos pani Weasley, której wrzaski rozpoznałabym na samym końcu świata. — Ty tym bardziej, Ron! — krzyknęła złowieszczo. — George oddaj mi tę szklankę! Natychmiast!
Moim oczom ukazała się ciasna kuchnia, oświetlona zaledwie jedną, gasnącą już zresztą, lampą. Otrzepałam buty ze śniegu i ruszyłam naprzód, starając się nie wpaść na nic, aby nie narobić zamieszania. Niestety z marnym skutkiem, ponieważ po chwili poczułam ból w skroni i już myślałam, że to kolejny atak mojej przedziwnej choroby, ale uświadomiłam sobie, że uderzyłam o kant szafki, z której spadło kilka książek kucharskich, razem ze szklaną świnką, która łupnęła o moje czoło, następnie rozbijając się na kafelkach.
— Lumos — szepnęłam, wyjmując z kieszeni różdżkę i oświetlając sobie pomieszczenie.
Wtem do kuchni weszła wysoka postać o męskiej sylwetce. To Kingsley. W ręku trzymał wielką lampę naftową, której światło odbijało się o złotą obręcz w jego uchu.
— Hermiona, to ty! — Jego głęboki głos potoczył się po pomieszczeniu. — Molly, to Hermiona! — krzyknął w stronę salonu.
— Dobry wieczór, panie Ministrze — przywitałam się uprzejmie.
— Nie wygłupiaj się — odpowiedział z uśmiechem, ale nie dane mi było cokolwiek powiedzieć, ponieważ poczułam na sobie mocny uścisk pani Weasley.
— Już zaczynaliśmy się martwić! — zawołała z wyrzutem, spoglądając na mnie świecącymi oczami. — Merlinie, aleś ty zmizerniała! Zaraz podajemy kolację, jeszcze chwileczkę — powiedziała, po czym wróciła do salonu. — RON! ODDAJ TĘ SZKLANKĘ! A TY ARTURZE, Z CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ!? CO TY SOBIE W OGÓLE WYOBRAŻASZ, ŻEBY PODAWAĆ IM OGNISTĄ WHISKY, TO SĄ JESZCZE DZIECI! — wrzeszczała, przez co do kuchni zaczęli się schodzić pozostali.
— George ma już... — zaczął pan Weasley, ale nie dane było mu skończyć.
— ŻADNYCH ALKOHOLI W MOIM DOMU W ŚWIĘTA NIE BĘDZIECIE SPOŻYWAĆ! SCHOWAJ TO NATYCHMIAST! — krzyknęła po raz ostatni i wróciła do kuchni, wydając polecenia: Ginny, Fleur, Billowi i o dziwo, Andromedzie Tonks, która oddała małego chłopca w ręce Harry'ego.
— Pomóc pani z czymś? — zapytałam, ale było to błędem, ponieważ pani Weasley potraktowała mnie karcącym spojrzeniem i kazała udać się do salonu, aby ogrzać zziębnięte ciało.
W salonie, w zapadniętym fotelu siedział Ron. Z naburmuszoną miną, wpatrywał się w płomienie tańczące w kominku, a pan Weasley, pośpiesznie chował szklanki z bursztynowym napojem do szafki, wyglądając na nieźle wkurzonego.
— Od zawsze powtarzałam, że Ognista to zło — zaśmiałam się, a wtedy Ron odwrócił się w moją stronę i ledwo zauważalny uśmiech rozkwitł na jego twarzy.
Zanim zdążył jednak coś powiedzieć, usłyszałam, jak drzwi od strony kuchni z hukiem się otwierają, przez co podskoczyłam do góry. Pan Weasley na chwilę zastygł w bezruchu, analizując, kto mógłby tego wieczoru zjawić się w jego domu.
— To zapewne Hagrid — rzekł, ale głosu Hagrida wciąż nie było słychać.
— Shacklebolt! Wiedziałam, że cię tu znajdę! — rozległ się chłodny, wyniosły głos.
— O co tutaj chodzi? — Percy zbiegał po schodach szybkim tempem, przez co odnosiłam wrażenie, że zaraz z nich spadnie. — Co to za krzyki?!
— I ty Andromedo. — Przez chwilę pomyślałam, że znam ten głos i nawet skojarzyłam go z pewną osobą, ale natychmiast wydawało mi się to niemożliwe, do chwili, aż postanowiliśmy pójść za Percym do kuchni.
— Narcyzo, co ty tutaj robisz? — Zdławiony głos Andromedy, zdawało się, wisiał w powietrzu, zanim jej siostra znów się odezwała, odkrywając twarz, dotychczas zasłoniętą przez futro.
— Mój mąż jest niewinny! — syknęła.

środa, 21 grudnia 2016

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY - " Między nami "

Witam!
Przepraszam, za tak długą przerwę, ale miałam dużo na głowie, już pomijając chorobę, przez którą nie mogłam wstać z łóżka przez tydzień. Chciałabym wszystkim życzyć WESOŁYCH ŚWIĄT, ponieważ nie sądzę, abym opublikowała coś przed sobotą. Także życzę miłego wypoczynku wszystkim, którzy mają tymczasowo labę i oczywiście pogodnych Świąt, spędzonym w ciepłym gronie rodzinnym. 
Ps. Chciałam, aby rozdział był w świątecznym klimacie, ale nie wyrobiłabym się z tym chyba do następnego roku. :(
Zapraszam również wszystkich na mojego WATTPADA, gdzie zawsze pojawia się nowy rozdział
Komentujcie, piszcie co tam chcecie, do następnego!
Nilkrokusy
_____________________
— Powiesz nam w końcu co się z tobą dzieje? — zażądał Harry, gdy wszyscy znajdywaliśmy się w pokoju wspólnym.
Obok mnie siedziała Parvati, która trzymała swoją rękę na moim ramieniu, aby dodać mi otuchy, co w tym przypadku niestety nie wniosło żadnych rezultatów, ponieważ czułam się tak zestresowana, jak nigdy wcześniej.
— Źle się od pewnego czasu czuję — wyjaśniłam, skubiąc skórki przy paznokciach i wlepiając w nie wzrok. — To wszystko.
— A Malfoy? Co ty z nim tam robiłaś? — zapytał podejrzliwe Ron.
— Profesor Slughorn kazał nam odstawić jego fiolki do gabinetu, a ja upadłam i zadrapałam sobie nogę — powiedziałam, gładząc się po swojej ranie na łydce, która wciąż dawała o sobie znać.
— Zadrapanie? To jest szrama na pół nogi Hermiono — stwierdził Harry, a ja musiałam przyznać mu rację, choć nie wiedziałam, w jaki sposób szkło mogło mi tak drastycznie rozerwać skórę, nie niszcząc przy tym materiału moich podkolanówek. 
— Harry, ja naprawdę nie wiem jak to możliwe, ale po prostu upadłam, a ta rana pojawiła się sama. Chyba zdajesz sobie sprawę, że ani ja, ani Malfoy jej nie zrobiliśmy sami — odpowiedziałam sucho, czując, jak złość ogarnia moje ciało.
— Mogłabyś przynajmniej przed nami niczego nie ukrywać — wytknął mi.
— Chyba się trochę zapominasz Harry! — W tym momencie wstałam z wyświechtanej sofy i zwróciłam się do niego z gniewem — Zapominasz o tym, że ty wielokrotnie ukrywałeś przed nami wiele rzeczy, a my to rozumieliśmy. Ja i Ron. J a ciebie rozumiałam Harry...
— Ale wtedy było inaczej! — zezłościł się, zaciskając dłoń na swojej szacie.
— A co takiego się zmieniło? — zapytałam z powątpiewaniem. — Nasza przyjaźń? To się zmieniło? Opętał ją kompletny brak zrozumienia?
— Zmieniło się dużo istotnych rzeczy! Przecież o tym wiesz!
— Spokojnie... — Ron złapał Harry'ego za ramie i posadził go z powrotem na kanapie, gdy ten usiłował wstać.
— Harry, ja nic przed wami nie ukrywam — skłamałam. — Chciałabym, żebyście mnie po prostu wsparli, kiedy tego potrzebuję — powiedziałam, a do moich oczu zaczęły napływać niechciane łzy. — Dobrze wiesz, co czuję, bo wy też to czuliście po wojnie... — Harry zaczął mięknąć poprzez moje słowa. — A kto wtedy wam pomagał? Ja... Ja was wspierałam — odparłam z żalem.
Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i powolnym krokiem zwróciłam się ku drzwiom do swojego dormitorium. Wypracowania nie mogły napisać się przecież same, prawda? Choć to było naprawdę idiotyczne wytłumaczenie, to postanowiłam to zrobić i zająć się czymś, co pozwoli zapomnieć mi o mojej beznadziejnej sytuacji.
Przeraziłam się, widząc, że stos prac domowych się znacznie powiększył, a ja w ogóle się tym wcześniej nie przejmowałam, bo było to zupełnie do mnie niepodobne. Nauka, która zajmowała całe moje życie, nagle zeszła na boczny tor.
Po napisaniu kilku wypracowań i przeczytaniu kilku rozdziałów podręcznika do numerologii udałam się na spacer.
— Dokąd się wybierasz? — zapytał uprzejmie Ron, kiedy schylałam się pod portretem Grubej Damy.
— Na spacer — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ciesząc się w duchu, że nie muszę po raz kolejny go okłamywać.
— Dotrzymać ci towarzystwa? — zaproponował, ale ja uśmiechnęłam się tylko i odmówiłam.
Chciałam być sama.
Zamek został już wtedy przystrojony, więc atmosfera stała się całkiem świąteczna. To dobrze, bo bardzo lubiłam i dotąd lubię Święta. Święta oznaczały ferie, a ferie świąteczne rodzinę. Nie mieliśmy co prawda z rodzicami planów na wyjazd na narty, ale mimo wszystko cieszyłam się, że będę mogła z nimi spędzić trochę czasu.
Już miałam zamiar naciśnięcia klamki, która dałaby mi dostęp do wyjścia na błonia, ale niespodziewanie ktoś złapał za moje ramie.
— Granger, co ty tutaj robisz? — W moich uszach zagrzmiał zdziwiony głos Malfoya.
— Raczej to ty powinieneś mi się wytłumaczyć — stwierdziłam przemądrzałym głosem. — Jestem prefektem, który właśnie odbywa swój obchód i jeżeli zaraz nie znajdziesz się w drodze do swojego dormitorium, będę zmuszona odjąć ci punkty i... — Nie zdążyłam wyrecytować reszty tekstu, ponieważ Malfoy zaczął się śmiać. — O co ci chodzi? — zapytałam wściekła.
— Nie kłam Granger, bo to ja dzisiaj mam obchód i jeżeli zaraz nie znajdziesz się w drodze do swojego dormitorium, będę zmuszony... — Malfoy po raz kolejny wybuchnął śmiechem.
— Tak cię to bawi? — Zmarszczyłam brwi i spojrzałam surowym wzrokiem na rozbawionego Malfoya.
— W zasadzie to tak — odpowiedział, prostując nogi i patrząc na mnie z góry.
Cała ta potyczka w głębi duchu również mnie bawiła. Niepotrzebnie wtedy go okłamałam, ale dzięki temu rozluźniłam między nami dość napiętą atmosferę, która przez ostatnie tygodnie niezmiernie mi ciążyła. Poza tym śmiejący się Malfoy, szczerze, bez drwiącego uśmiechu na ustach, wyglądał naprawdę wspaniale.
— Powiesz mi, co tu robisz albo spotkają cię poważne konsekwencje — powiedział, przybierając bardzo poważny ton głosu.
— Przyszłam pozbierać myśli — odpowiedziałam z westchnięciem.
— Nie widziałem tu żadnych — odpowiedział żartobliwie, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.
— W takim razie muszą być gdzieś indziej — stwierdziłam, uśmiechając się równie tajemniczo co Draco.
Draco, bo w tamtym momencie nie był tym zimnym i okropnym Malfoyem, którego znałam od lat. Draco był wtedy ciepłym człowiekiem, z lśniącymi iskierkami w oczach, które sprawiały, że bicie serca niekontrolowanie mi przyśpieszało, dłonie zwinięte w ciasny supeł zaczęły się pocić, a ja sama czułam się najszczęśliwsza na świecie.
— Możemy ich poszukać razem — zaproponował, a ja na znak zgody otworzyłam przed nami wrota.
Zamknął je za nami, a ja dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że Malfoy nie ma na sobie niczego poza szkolną szatą.
— Nie jest ci zimno? — zapytałam, wkładając dłonie do kieszeni swojego kożucha.
Zważając na pogodę, która w tamtym czasie panowała na dworze, mogłabym uznać to za bardzo idiotyczne pytanie, ponieważ Draconowi powinno być bardzo zimno, ale on tylko wyjął różdżkę i rzucił na siebie zaklęcie, które musiało natychmiastowo ocieplić jego, a w zasadzie nasze ciała, bo od razu poczułam ciepło bijące od jego skóry.
— Nie — odpowiedział, chowając ją do tylnej kieszeni spodni. — Wyszłaś z wieży, żeby mnie spotkać? — zapytał ni stąd, ni zowąd. — Bo ja wziąłem patrol, mając nadzieję spotkania ciebie, szukającej mnie — przyznał, a jego głos brzmiał przerażająco poważnie.
— Ja... ja wyszłam na spacer — wyjąkałam, bo ciężko było mi przyznać, że od dawna szukałam okazji do spotkania właśnie jego.
— Właściwie to dobrze, bo przynajmniej miałem okazję do złapania ciebie — odparł, przeczesując mokre od śniegowych płatków włosy. — Powiesz mi, co cię dręczy? — zapytał.
Zaskoczyło mnie jego pytanie, choć starałam się to ukryć.
— A skąd pewność, że cokolwiek mnie dręczy? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— Próbujesz oszukać samą siebie? — parsknął Malfoy. — Nie radzę, nie uda ci się to — stwierdził.
— Czyżbyś próbował? — zapytałam, odbiegając od tematu.
— Być może — odparł. — Ale ja pytałem o to ciebie.
Nic nie odpowiedziałam. Milczałam. Bo on miał piekielną rację.
— Słuchaj Granger, kłamstwa rujnują wszystko, bądź ze mną szczera. Chcę znać twój sekret — powiedział, zatrzymując się w miejscu.
Cala ta sytuacja wydała mi się śmieszna. Bo pomyślcie sobie, ja i Draco Malfoy, o późnej porze, na spacerze po błoniach, właściwie szukający moich porozrzucanych myśli, rozmawiający o moich sekretach. O moich s e k r e t a c h, o których miał pojęcie większe niż ja. Bo w rzeczywistości ten sekret, jakby go utożsamić z jakąś osobą, to stałby się nikim innym, jak samym Malfoyem! To wszystko było pokręcone. Nie rozumiałam, co ja tam robię, dlaczego on patrzy na mnie z czułością i dlaczego nogi uginają mi się pod ciężarem jego spojrzenia.
— Nie zaufam ci Malfoy — wyszeptałam, sprawiając, że na jego twarzy pojawiło się niezrozumienie.
— Wcale od ciebie tego nie oczekuję — odpowiedział, przywołując uśmiech na twarz. — Chciałbym, żebyś tylko ze mną porozmawiała Granger. Może zobaczysz coś, czego wcześniej nie zauważyłaś.
Jego słowa dosłownie rozdzierały moje wnętrzności, miotały nimi, bo nie miałam pojęcia co robić. Tak bardzo chciałam mu się wyżalić, powiedzieć co o tym wszystkim sądzę i przede wszystkim, co czuję. Co czuję i co myślę o naszej znajomości, ale nie mogłam. To byłoby żałosne, a ja poddałabym się. Walka ze samą sobą toczyła się dalej, a ja musiałam wybierać między rozumem a sercem, które pragnęło bliskości właśnie jego.
— Malfoy, znam cię już tyle lat. Wiem, jaki jesteś, wiem, co o tobie mówią inni. — Upierałam się.
— A więc ty też naklejasz mi tę samą etykietkę i uważasz, że znasz najlepiej? — zakpił. — Oh Granger, myślałem, że masz więcej rozumu od tego tłumu. Jesteś taka inteligentna! — Malfoy chyba powstrzymywał się, aby nie zakląć.
— Jesteś hipokrytą Malfoy i nie. Nie sugeruję się żadnymi etykietkami, tylko własnymi doświadczeniami z przeszłych lat. — Zatrzymałam się i popatrzyłam na jego twarz. Był wściekły, ale przynajmniej nie wyglądał na zmarzniętego, więc mogłam uznać, że poprawnie rzucił na nas zaklęcie. — Poza tym, doskonale to ująłeś, bo ja nie znam cię w ogóle! Jakbym mogła ci zaufać w takiej sytuacji...
— Masz rację, ale wiesz, ja cię chyba poznałem. Odnalazłem ten sens zrozumienia. Czuję, że jesteś osobą, która mnie zrozumie.
Dziwiłam się temu, co mówi. On był na tę rozmowę przygotowany. Obserwował mnie. Tylko co go do tego skłoniło, myślałam wtedy. Był aż zbyt wylewny.
— Dziwnie słyszeć takie słowa z twoich ust — przyznałam.
— Tak, w życiu popełniłem wiele błędów — odparł z żalem, a uśmiech spełzł mu z twarzy i zastąpił go grymas. — Choć w wielu przypadkach nie miałem wyboru.
— Nie miałeś wyboru? — zakpiłam, ale po chwili od razu pożałowałam, że użyłam szyderczego tonu.
— Nie miałem, mówię prawdę — rzucił. — Myślisz, że chciałem to mieć? — Odsłonił swój rękaw, a ja w ciemności dostrzegłam czarny kontur na jego przedramieniu.
Na myśl o tym, że z taką łatwością Malfoy się przede mną obnaża, zadrżałam. Potem jednak doszłam do wniosku, że musiał postawić przed sobą to jako wyzwanie, które pozwoli mi mu zaufać. Sprytne.
— Sam fakt, że któreś z was mogło to na mnie zobaczyć, wzbierało we mnie falę strachu — dodał. — Nie wiem, co by zrobił Potter, gdyby zobaczył, że mam na przedramieniu Mroczny Znak. Pewnie by mnie ukatrupił.
— My tacy nie jesteśmy — powiedziałam pośpiesznie oburzonym tonem. — My nie zabijamy.
— Granger, ja tym bardziej, jestem zbyt wielkim tchórzem — przyznał, ale ja wcale się z nim nie zgadzałam.
— Morderstwo nie czyni człowieka odważnym — powiedziałam stanowczo. — Wręcz przeciwnie.
— Chciałbym się z tobą zgodzić, ale uwierz mi, stanięcie na wysokości tego zadania jest równoznaczne ze skoczeniem z Wieży Astronomicznej. — W jego głosie czaiło się przerażenie. — Kiedy Czarny Pan pierwszy raz mordował na moich oczach, kobietę, Charity Burbage, zemdlałem Granger, spadłem z krzesła. Wyobrażasz sobie, jakie to musiało być upokorzenie, podczas gdy inny Śmierciożercy z tego kpili. Udowodniłem, jak bardzo boję się tego otoczenia.
— Nie wydaje mi się, aby to źle o tobie świadczyło i myślę, że uważasz teraz naszą rację za słuszną. Voldemort był paskudnym człowiekiem. — Wzdrygnęłam się.
— Nie mów mi, co jest słuszne Granger, miałem dużo czasu, aby nad tym pomyśleć i wiesz co, po jego upadku czuję się jeszcze bardziej bezpański. — Malfoy sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyciągnął różdżkę, a ja momentalnie zastygłam w bezruchu. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się w niezrozumiany sposób. — Oh daj spokój, myślisz, że byłbym w stanie zrobić ci krzywdę? Na pewno nie dziś — powiedział i szepnął zaklęcie, które spowodowało, że koniec jego różdżki rozbłysł w świetle księżyca. — Wracajmy — rzekł, rozglądając się we wszystkie strony. — Trochę nas wywiało.
Zgodziłam się z nim i oboje powoli zwróciliśmy swoje kroki ku zamkowi. Kiedy zgasił swoją różdżkę, poczułam, że zrobiło się jeszcze ciemniej niż wcześniej, a poruszanie się sprawia mi niemały problem.
— A jak twoje zdrowie? Lepiej się czujesz, niż ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy? — zapytał.
Schlebiało mi, że tak przejmował się tym, jak się miewam. Zaczęła rozpierać mnie radość, sprawiając, że czułam się, jakbym wirowała w wielkiej pralce, wokół tego wszystkiego. Wokół Malfoya, wokół jego słów i nas. Zaczęłam wyobrażać sobie, jakby to było przyjaźnić się z nim i rozmawiać codziennie. Cieszyć się z jego obecności, wsparcia.
Staliśmy chwilę w krępującej ciszy, zanim Malfoy wyciągnął po raz kolejny różdżkę i z przerażeniem oboje zobaczyliśmy przed sobą czyjąś twarz ze spuchniętym okiem, pokrytym fioletowym siniakiem.
— To wy? — warknął niskim głosem Ernie Macmilian. — Moglibyście mi wytłumaczyć, co tu robicie? W szczególności ty Hermiono.
Kiedy Ernie zamilkł, poczułam, jak moje policzki zaczynają palić moją skórę. Malfoy nachylił się nad Puchonem, aby lepiej mu się przyjrzeć i prychnął kpiarsko.
— Wypad stąd, Macmilian, bo zaraz zapytamy cię, skąd ty się tutaj wziąłeś — powiedział Malfoy i położył dłoń na moich plecach, po czym pociągnął mnie za sobą do zamku.
— A więc tak się bawicie! — krzyknął za nami Ernie. — Rozumiem, co się dzieje! Nie spodziewałem się tego po tobie Hermiono! — wrzasnął, a Malfoy przyśpieszył kroku, w międzyczasie zdejmując z nas zaklęcie i wprowadzając mnie do środka.
Spojrzałam na niego z czułością, wciąż czując jego dłoń na swoim ciele, ale i również niepokój.
— Obawiam się, że on może rozsiać o nas jakąś niedorzeczną plotkę — powiedziałam, a głos mi się trząsł.
Nie zastanawiając się, zaczęłam błądzić wzrokiem w jego oczach, które w blasku ciepłego światła pochodni błyszczały jak dwa diamenty. Opanowała mną ochota, aby go pocałować, ale resztkami sił się od tego powstrzymałam.
— To możliwe — przyznał. — Zawsze mogę powiedzieć, że chciał mi się odwdzięczyć za to, że w małym stopniu go prześladuję. — Uśmiechnął się delikatnie.
— Jak widać, istnieją plusy twojego okrucieństwa — zaśmiałam się. — Ale nie myśl, że popieram twoje zachowanie.
Nagle uświadomiłam sobie, że Malfoy nie wyglądał w oczach innych na takiego, który mógłby się zmienić. Jego zachowanie zmieniło się tylko w stosunku do mnie. Zastanawiało mnie dlaczego.
— A jak pozbyłeś się nienawiści wobec mnie? — zapytałam cicho. — Dlaczego przyszło ci to z taką łatwością?
— Być może dlatego, że nigdy cię nie nienawidziłem — odpowiedział szeptem, nachylając się, aby pocałować moje usta.